Monika Mrozowska – aktorka, propagatorka zdrowego odżywiana. Od wielu lat proponuje zdrowe i smaczne potrawy widzom programu „Dzień Dobry TVN”. Autorka i współautorka książek kulinarnych – m.in. Uczta dla dwojga, Słodkie i zdrowe, czyli desery, które możesz jeść codziennie, Słodko zdrowo świątecznie. Z pasją angażuje się w akcje prozdrowotne, przede wszystkim związane z edukacją żywieniową.
Dorota Tuńska: Pani Moniko, od lat zajmuje się Pani promowaniem zdrowego stylu życia, propagowaniem zdrowych i smacznych potraw, głównie czyni to Pani za pośrednictwem telewizji, a także w swoich książkach. W najnowszej „Ekonomiczna logiczna kuchnia”, podaje Pani 65 przepisów na zdrowe i smaczne posiłki. Co sprawiło, że zaczęła się Pani interesować zdrowym odżywianiem?
Monika Mrozowska: Odżywianiem zaczęłam interesować się, kiedy sama przeszłam na dietę wegetariańską. To było 16 lat temu. Wtedy poza tym, że przestałam jeść mięso, to nie odżywiałam się zbyt zdrowo. Zmiana odżywiania wymuszała na mnie poszukiwanie różnych nowych składników, którymi mogłam zastąpić mięso w diecie. Na moim talerzu zaczęło pojawiać się zdecydowanie więcej roślin strączkowych, więcej świeżych warzyw, owoców, nieprzetworzonych produktów. Zaowocowało to moim lepszym samopoczuciem, lepszym wyglądem, zaczęłam lepiej funkcjonować i stwierdziłam, że warto by było mocniej się tym tematem zainteresować, tym bardziej, że w moim domu pojawiło się małe dziecko, moja pierwsza córka Karolina. Poczułam się odpowiedzialna za to czym karmię swoją rodzinę. Gotowanie nie było już tylko przyjemnością, ale związane było również ze zdrowiem mojego dziecka.
D.T: Co było powodem, że postanowiła Pani przejść na wegetarianizm?
M.M: To był czysty przypadek. Wyjechałam z moim przyjaciółmi na wakacje do Grecji. Był to środek lata i było bardzo gorąco. Chcąc nie chcąc żywiliśmy się głownie owocami i warzywami. Jedliśmy głównie sałatki, sami sobie przygotowaliśmy posiłki i uprawialiśmy też dużo sportu. Po dwóch tygodniach pobytu, wróciłam dużo szczuplejsza, w dużo lepszej kondycji, miałam dużo więcej energii, lepiej wyglądam. Bardzo spodobał mi się ten stan i stwierdziłam, że spróbuję na jakiś czas zrezygnować z jedzenia mięsa. Chciałam sprawdzić jak długo wytrzymam, kiedy wzbudzi się we mnie potrzeba mięsnego posiłku. Mijały kolejne tygodnie i tego mięsa wcale mi nie brakowało. Stwierdziłam, że już tak pozostanie. Nie było to związane z żadnym podejściem ideologicznym ani moralnym, był to rodzaj eksperymentu na sobie. Nie wywierałam na sobie presji, że ja absolutnie tego mięsa nie będę jadła. Po roku stosowania takiej diety, stwierdziłam, że naprawdę dużo lepiej się czuję i nie ma sensu do mięsa wracać.
D.T: Czyli doświadczyła Pani dobroczynnego wpływu diety wegetariańskiej?
M.M: Tak, zdecydowanie. I to było dla mnie odkryciem. Zaczęłam zwracać większą uwagę na to co jem. Byłam wtedy bardzo młodą dziewczyną, miałam 21 lat. Jestem na tej diecie już 16 lat i dalej widzę pozytywne skutki. Każdego kolejnego dnia dostaję potwierdzenie, że to była słuszna decyzja.
D.T: I postanowiła Pani podzielić się tą wiedzą z innymi?
M.M: Tak sama jestem dobrym przykładem, że to się faktycznie sprawdza. Nie ma żadnego efektu jojo, jaki jest przy niektórych dietach, nie ma spadku energii. Głośno o tym mówiłam np. o wynikach swoich badań, że są bardzo dobre. Byłam trzykrotnie w ciąży będąc już na tej diecie. Dużo mówiłam o witaminie B12 i o wszystkich tych teoriach niedoboru u wegetarian i wiem, że one nie mają pokrycia. Jestem tego najlepszym przykładem, że można bardzo dobrze funkcjonować odżywiając się warzywami, mieć dużo energii, być aktywnym fizycznie, urodzić trójkę dzieci i dalej czuć się dobrze.
D.T: To doskonała wiadomość dla tych osób, które myślą o zmianie odżywiania. Modyfikacja naszych nawyków żywieniowych nie jest łatwa, często nie wiemy co jeść, jak przyrządzać posiłki bez mięsa. Tę wiedzę trzeba zdobyć. Wiele inspirujących przepisów zapewne znajdziemy w Pani książce.
M.M: Tak, ale w książkach staram się nie podkreślać, że jest to kuchnia wegetariańska. Ponieważ moja kuchnia jest bardzo prosta i bazuje na składnikach, które co najmniej w 80% są dostępne w każdym sklepie, nie tylko w dużych miastach. Nie namawiam też żeby ludzie przechodzili na dietę wegetariańską, tylko żeby bardziej uważnie przyjrzeli się temu co jedzą. Nawet jeśli takich zdrowych, lekkich posiłków w tygodniu będzie kilka, to już to korzystnie wpłynie na zdrowie. Zmiany lepiej jest wprowadzać powoli, zjadać mięso raz lub dwa razy w tygodniu, a resztę posiłków przyrządzać warzywnych.
D.T: Na Pani przykładzie sceptycy, którzy jeszcze nie do końca zauważali jak duży wpływ ma odżywianie na zdrowie, teraz chyba dostrzegają wyraźnie tę zależność, że to co jemy ma ścisły związek z tym jak się czujemy, czy jesteśmy zdrowi czy nie?
M.M: Wydaje mi się, że w tej chwili coraz bardziej to do nas dociera. Po zachłystnięciu się kuchnią fast foodową, wysoko przetworzoną, wiemy jakie to niesie tragiczne konsekwencje. Widzimy to choćby na przykładzie mieszkańców Stanów Zjednoczonych. Otyłość, która ma szereg konsekwencji zdrowotnych jest problemem z którym zmaga się Ameryka. My jeszcze do tego etapu nie doszliśmy ale jesteśmy na dobrej drodze. I to jest ostatni moment, w którym możemy zrobić w tył zwrot i wrócić do naszych produktów tradycyjnych, które w naszej kuchni były od zawsze, czyli do kasz: gryczanej, jaglanej, pęczaku. Kiedyś te produkty kojarzyły się z kuchnią tanią, biedną, dziś wracają do łask. Możemy teraz jeść bardzo prosto i zdrowo bez zachwytu tym co przyniosła nam kuchnia z zachodu, bo widzimy, że to się po prostu nie sprawdza, że taki sposób żywienia nieuchronnie prowadzi nas do braku zdrowia.
D.T: Powiedzmy wprost do chorób: otyłości, nadciśnienia, chorób serca, cukrzycy, długo by jeszcze wymieniać. Musimy wypracować nowe nawyki, jadać więcej warzyw i owoców, tylko gdzie kupować produkty dobrej jakości?
M.M: Ja uważam, że jeżeli chodzi o miejsce to to jest naprawdę obojętne, gdzie my je kupujemy, ale musimy mieć świadomość, żeby szukać dobrych produktów. Mniej przywiązywać wagę do miejsca, w którym kupujemy, a bardziej do samego produktu. Możemy je kupować i w supermarkecie i na bazarku i w sklepiku pod blokiem. To są produkty czasami bardzo tanie i w każdym sklepie jesteśmy w stanie znaleźć np. czerwoną soczewice. Ona nie musi być certyfikowana. Ja uważam, że lepiej jeść cały czas produkty nisko przetworzone takie, które niekoniecznie są certyfikowane niż jeść raz na dwa tygodnie posiłek super zdrowy, a przez cały czas żywić się jedzeniem śmieciowym. Lepiej zachować złoty środek i być w tym konsekwentnym. Kluczem do zdrowia jest to, że będziemy opierać swoją dietę na składnikach jak najmniej przetworzonych, lokalnych, świeżych i zdrowych.
D.T: Czy można żyć ekologicznie a zarazem ekonomicznie?
M.M: Uważam, że tak. Często producenci nie decydują się na certyfikaty bo wiążą się one z wysokimi kosztami. Jest wielu wytwórców, którzy robią produkty bardzo wysokiej jakości, ale nie zabiegają o certyfikaty właśnie z tego powodu. Jest wielu producentów, którzy oferują naprawdę dobre, niecertyfikowane produkty, dzięki temu my konsumenci możemy je kupić w niższej cenie. To jest ten czynnik ekonomiczny. Mimo, że żywność może nie jest z najwyższej półki, ale za to nie jest jedzeniem śmieciowym. Uważam, że jest to nieprzyzwoite kazać ludziom kupować super żywność i wydawać ¾ a nawet cała swoją pensje na zakupy, bo ich na to nie stać. Jeżeli ja mam promować coś dla 1% ludzi to ja się z tym źle czuję i wolę znaleźć złoty środek, który pozwoli, że i mnie będzie stać na te zakupy i moją mamę i babcię, która żyje z renty.
D.T: Czy stosuje Pani jakąś specjalną dietę? Taka nienaganna sylwetka sugeruje, że wymaga wielu wyrzeczeń.
M.M: Nie. Ja jem bardzo tłusto, bo jem bardzo dużo masła i oliwy z oliwek, nie jest to kuchnia niskokaloryczna. Ale jem bardzo mało słodyczy, używam jedynie cukru do kawy, ale to jest jedyna okoliczność kiedy go w ogóle używam. Też piję kawę z miodem więc to nie jest kwestia ograniczania jedzenia, a raczej tego co wybieram do jedzenia. Jeżeli jestem głodna, to nie sięgam po batonika czy czekoladkę, tylko wolę ugotować sobie zupę czy zjeść coś konkretnego, co spowoduje, że będę czuła się najedzona i że za chwilę nie będę miała wyrzutów sumienia, że się zapchałam jakimś złym jedzeniem.
D.T: Czyli posiłek, który będzie zbilansowany i odżywczy?
M.M: Tak, posiłek po którym będę miała znowu kolejną dawkę energii a nie jak w przypadku jedzenia słodyczy, że będzie to chwilowy zastrzyk, po czym minie kolejna godzina półtorej i będę znowu głodna.
D.T: Zapewne wszystkie te zasady wciela Pani w domu, czy domownicy przyjmują je z entuzjazmem?
M.M: Staram się, ale z dziećmi jest ciężko bo są najbardziej opornym tworzywem. Nie jestem mamą terrorystą. Od czasu do czasu kupuję im słodycze, lub inne rzeczy, które może nie do końca są zdrowe. Natomiast one wiedzą, że bazą, 80% są takie składniki, które ja uważam za odpowiednie. U nas w domu je się dużo kaszy. Mój syn jest fanem pizzy, robię ją dla niego z mąki z pełnego przemiału, z mąki orkiszowej. To jest też pizza, ale zupełnie inna, zdrowsza od tej, którą bym zamówiła na telefon z jakiejś restauracji.
D.T: Czy możemy podać przykład jakiegoś zdrowego dania na obiad, które serwuje Pani swojej rodzinie?
M.M: Risotto z kaszy orkiszowej.
Składniki na 4 porcje, koszt ok. 14zł:
- 300 g kaszy orkiszowej
- 1 średnia marchewka
- 1 średnia cebula
- 70 g masła
- ½ łyżeczki soli
- 90 g sera Parmigiano
Sposób przygotowania:
- Kaszę gotujemy w lekko osolonej wodzie (w proporcjach 1:2), na małym ogniu ok. 10 minut, aż stanie się miękka.
- Na 2 łyżkach masła podsmażamy – od czasu do czasu mieszając – poszatkowaną cebulę oraz startą na tarce o drobnych oczkach marchewkę, aż warzywa się zeszklą (ok. 10 minut).
- Ugotowaną kaszę dorzucamy do podsmażonych warzyw. Dodajemy resztę masła, sól i starty na tarce o drobnych oczkach parmezan. Dokładnie mieszamy.
D.T: Jakie produkty Pani zdaniem powinno się definitywnie wyeliminować z diety? Czy są takie, które nie służą wszystkim, czy raczej trzeba to rozpatrywać indywidualnie dla każdej osoby?
M.M: Przyglądając się od czasu do czasu jakie ludzie robią zakupy, to jestem przerażona. W dalszym ciągu widzę, że ta świadomość jest niska, widzę produkty, których zakup nie mieści mi się w głowie np. zgrzewkę napojów gazowanych, słodzonych i jest to rodzina z dziećmi. Wiem, że oni przez cały tydzień będą to pić zamiast wody czy soków. Przeraża mnie, że słodycze są kupowane w ilościach hurtowych, że kształtujemy złe nawyki w domu i stawiamy np. na stole w kuchni miskę ze słodyczami do której każdy ma dostęp. Jeżeli dziecko zjada pół kilograma cukierków nie można od niego oczekiwać, że zje obiad, bo nie ma na niego miejsca.
D.T: Czy żyje Pani też ekologicznie? Co to dla Pani znaczy żyć w zgodzie z naturą? Czy to ma wymierne korzyści?
M.M: Staram się żyć ekologicznie. Dużą uwagę zwracam na oszczędność energii np. jak jestem w toalecie publicznej to gaszę światło po sobie. To są takie proste rzeczy, że czasami sobie myślę, że gdyby każdy z nas zwracał na to uwagę, to przynosiłoby to duże korzyści dla ziemi. Nam się wydaje, że jak coś nie jest nasze, to nie musimy o to dbać. Tak samo jak jestem w hotelu, to też nie zużywam wody na potęgę, bo mam świadomość, że przekłada się to ogólnie na zasoby wody na naszej planecie. To samo dotyczy kupowania ubrań, czy też innych rzeczy. Zakupy robię w sposób przemyślany, nie kupuję tego co mi wpada w ręce. Uważam, że przemyślane życie, przemyślane zakupy, przemyślane działanie, tego powinni uczyć dzieci w szkołach. Gdyby tak było to za 10 lat udałoby się wprowadzić sporo dobrych oszczędności. Wystarczyłoby na każdym kroku zwracać uwagę dzieciom na to, żeby nie marnowały papieru, poszanowania innych dóbr materialnych. Moje dzieci np. dostają ubrania po znajomych, nie kupujemy całej nowej wyprawki, całego nowego zestawu ubrań, plecaków, sukienek, nowych butów. One wiedzą, że muszą szanować swoje rzeczy, bo te rzeczy za kilka lat przydadzą się komuś innemu. To są bardzo elementarne zasady, które powinny obowiązywać w każdym domu. Wszyscy się dziwią, że moje dzieci się nie buntują, że idziemy na zakupy do secend handu i one tam sobie szukają nowych spodni czy nowego swetra. Nie dziwią się, że nie idziemy do jakiegoś modnego sklepu i mama teraz wyda 2 tysiące złotych na nowe ubrania.
D.T: I to nie wynika jedynie z oszczędności, tylko z troski o ekologiczny styl życia?
M.M: Tak, to oczywiście przynosi oszczędności, ale to wynika z poszanowania czyjeś pracy, wysiłku i z takiego poczucia, że jak coś jest dobre, to dlaczego nie możemy tego jeszcze raz wykorzystać i dalej komuś tego oddać, żeby ktoś inny miał z tego przyjemność.
D.T: Rzeczywiście kobieta ekologiczna i ekonomiczna zarazem. Dziękuję za rozmowę.