Arkadiusz Jakubik – aktor, reżyser i scenarzysta filmowy i teatralny. Laureat czterech Orłów. Znany m.in. z filmów „Dom zły”, „Jestem mordercą”, „Drogówka”, „Wołyń”, „Cicha noc” i inne.
Kinga Tuńska: Za nami gala Polskich Nagród Filmowych „Orły”, był Pan nominowany w kategorii rola drugoplanowa za filmy „Cicha noc” i „Najlepszy”. Otrzymał Pan statuetkę za „Cichą noc”. Serdecznie gratuluję. Którą z postaci granych w tych filmach było łatwiej zbudować, która była Panu bliższa?
Arkadiusz Jakubik: Pracując nad „Cichą nocą” budując postać ojca Adama, korzystałem z własnych doświadczeń, dlatego ta postać była mi bliższa. W mojej rodzinie było dokładnie tak jak w tym filmie. Mój ojciec pracował za granicą, żeby zarobić na rodzinę, żeby zapewnić nam godne życie i nie było go przez 9 lat. To moja mama wychowała i wykształciła mnie i mojego brata. Grając w „Cichej nocy” mogłem sobie przywołać tamte wspomnienia, praktycznie zagrałem swojego tatę, którego już nie ma wśród nas, ale pewnie patrzy na mnie z góry i bije mi brawo.
K.T: Na pewno. W drugim z nominowanych filmów w „Najlepszym” gra pan trenera Jurka Górskiego, który uczy nas, że dzięki silnej woli, sile psychiki, chartowi ducha jesteśmy w stanie zdziałać cuda, że potęga umysłu nie ma barier, poprzez umysł możemy zapanować nad ciałem, by osiągnąć cel.
A.J: Uważam, że wszystko zależy od siły naszej psychiki, od sposobu w jaki myślimy, to wpływa na ciało i odwrotnie ciało też wpływa na głowę. Kluczem do sukcesu zdecydowanie jest umysł, nasze cele, pragnienia, motywacje. W przypadku Jurka Górskiego, postaci realnej, bo ta historia wydarzyła się naprawdę, niebezpieczną rzeczą było to, że on bardzo łatwo był w stanie zastąpić jedno swoje uzależnienie drugim innym uzależnieniem. Bo tak intensywne uprawianie sportu jest też pewnego rodzaju nałogiem. Adrenalina, którą daje sport jest rodzajem narkotyku. Jurek osiągnął niemożliwe, przebiegł triatlon, kiedy jego stan zdrowia i lekarze niedawali mu na to żadnych szans. Podobnie Himalaiści podczas wspinaczki dokonują nadludzkiego wysiłku i jak wracają z wyprawy do domu, to już myślą o kolejnej.
K.T: Pana kreacje filmowe są bardzo charakterystyczne, wyraziste, nawet gdy są to role drugoplanowe. Jak buduje się takie postaci, które zapadają w pamięć?
A.J: Ja mam takie podejście do filmu, do postaci, którą mam zagrać, że dla mnie nie ma większego znaczenia czy jest to drugo, trzecio czy pierwszoplanowa rola. Ten rodzaj skupienia i ilości energii a może bardziej emocji, którą trzeba na planie filmowym zostawić jest taka sama. Każdą rolę tak samo mocno przeżywam, każda tak samo boli.
K.T: Nie ma to znaczenia czy jest to rola dramatyczna czy komediowa?
A.J: Tak, ponieważ uważam, że każdą komediową rolę trzeba grać absolutnie na serio, tak jakby to był największy dramat. Wtedy jest szansa, żeby ta rola będzie prawdziwa, zabawna i poruszająca. Niestety często zdarza się, że aktorzy grając w komedii wygłupiają się przed kamerą a jest takie stare powiedzenie, że jak zabawa jest na planie, to potem jest smutek na ekranie.
K.T: Budując postać musi się Pan z nią zidentyfikować, włożyć w nią dużo pracy, energii, emocji. Co dzieje się po skończeniu filmu, bo na pewno w człowieku coś pozostaje? Jak bezboleśnie wyjść z roli?
A.J: Dla mnie to jest zawsze bardzo trudny czas. Pamiętam sprzed wielu lat, to był rok 2009, kiedy kręciliśmy film „Dom zły” Wojtka Smarzowskiego i kiedy skończyliśmy zdjęcia nastał czas totalnej beznadziei, wpadłem w depresję. Wtedy jeszcze nie miałem na to żadnej sensownej recepty. Zasada jest taka, że mniej więcej rok pracuje się nad rolą, od chwili kiedy dostanie się propozycję, do ręki scenariusz filmowy i zaczyna się w ten świat powoli wchodzić, czyli się ma taką czystą kartkę papieru, którą zaczyna się wypełniać powolutku, takim drobnym maczkiem. Najpierw pierwsze wrażenia po lekturze scenariusza, to oczywiście dzieje się wszystko w naszej w wyobraźni, ale ten świat z każdym dniem staje się coraz bardziej nasycony, potem są pierwsze spotkania z reżyserem i praca nad scenariuszem, potem są tak zwane próby stolikowe z aktorami i coraz bardziej w ten świat wchodzimy, potem zakładamy kostium, wchodzimy w scenografie, lokacje, w przestrzeń, zaczynamy żyć już tym światem, tymi emocjami, które muszą być prawdziwe, relacjami z innymi bohaterami i ten świat zaczyna być tak realistyczny, tak prawdziwy, że proszę sobie wyobrazić sytuację, że nagle z dnia na dzień ten świat się kończy. Aktor widzi się w swoim łóżku i nagle tego świata, który istniał przez ostatni rok nie ma, nie istnieje, to jest masakra.
K.T: Jak sobie z tym radzić, co zrobić z tymi emocjami? Dziś ma Pan na to sposoby?
A.J: Tak, znalazłem na to sposób. Jednym sensownym sposobem na pozbycie się tych emocji i zapomnienie o tamtym świecie jest stworzenie alternatywnego świata, w którym można te emocje przerzucić, zanurzyć swoją głowę, pozwolić sobie zapomnieć o tym co się tak nagle skończyło, utraciło. Dla mnie taką przestrzenią jest muzyka. I zwykle robię tak, że po skończonym planie filmowym od razu ustawiam sobie następny projekt muzyczny. Dokładnie tak się właśnie działo ostatniej jesieni, skończyliśmy w listopadzie zdjęcia do ostatniego filmu Wojtka Smarzowskiego pod tytułem „Trzy” i żeby zapomnieć o tych bardzo trudnych emocjonalnie chwilach na planie filmowym, zaraz po skończeniu zdjęć wchodzę do studia muzycznego i razem z moim producentem muzycznym Kubą Galińskim nagrywamy mój solowy album pod tytułem „Szatan na Kabatach”. W kwietniu Uniwersal wydaje tę płytę na rynku, a dzisiaj mam taki bardzo ważny dzień, bo po pierwsze te Orły, a po drugie, premiera mojego teledysku do singla pod tytułem „Dziś w Internecie”, który promuje moją solową płytę. To jest teraz najważniejsza rzecz, którą żyję.
K.T: To jest dobry sposób na skanalizowanie emocji w innej przestrzeni, czyli w muzyce. A co zrobić kiedy musi Pan pracować równocześnie nad dwoma lub trzema rolami? Jak w takiej sytuacji nie zwariować?
A.J: Oj staram się bardzo takich sytuacji unikać, ponieważ to jest dla mojej głowy za dużo. Zdarzyła się raz taka sytuacja i nie chciałbym do tego wracać, kiedy miałem dwa filmy jednocześnie, grałem w filmie „Ach Śpij Kochanie” i miałem równolegle zdjęcia do „Najlepszego” i to było dla mnie bardzo trudne. Ja jednak wolę tak po Bożemu, wejść tylko w jeden świat i tym światem żyć. Myślę, że taka sytuacja się więcej nie powtórzy, nie chciałbym tego. Jest jeszcze jedna rzecz, która mi bardzo pomaga w wychodzeniu z tych emocji, z tych filmowych światów, to jest to, ze ja sobie wręcz ze szwajcarską precyzją ustawiam grafik dnia. Przestawiłem sobie swój zegar dobowy, codziennie wstaję o 5.30, biorę prysznic, potem napój kawopodobny i to jest mój absolutny rytuał.
K.T: Kawopodobny co to takiego?
A.J: Super zdrowy shake, podam przepis:
- 2 łyżeczki waniliowej kawy
- Cynamon
- Imbir
- Chili
- Mleko sojowe waniliowe
- Syrop z agawy zamiast cukru
- 0,7l wody
Ten napój stawia mnie od rana na nogi. Jest to wspaniały czas, kiedy o godzinie 6 rano mogę sobie usiąść przy swoim biurku, coś przeczytać, napisać, popracować, obejrzeć. To jest mój ulubiony, ukochany moment w ciągu dnia kiedy głowa genialnie pracuje, mogę wtedy zrobić dużo więcej niż kiedy wracam padnięty, zmęczony wieczorem do domu.
K.T: Przepis brzmi bardzo zachęcająco. A co ze śniadaniem?
A.J: Co do śniadania, to kawa już ma swoje kalorie, a jeżeli piję ją z mlekiem, czy z odrobiną czegoś słodkiego to już wystarczy. Staram się jeść 5 razy dziennie małe posiłki, tego się nauczyłem się od swojej dietetyczki, żeby się nie objadać, żeby jeść tak jak Indianie, wystarczy tylko zaspokoić pierwszy głód, a nie jeść do syta. Wiem to i mam to już sprawdzone, że sygnał z żołądka dociera do mózgu po 15 minutach i po upływie tego czasu wiemy, że jesteśmy najedzeni, tak więc warto poczekać ten kwadrans i nie obżerać się. Dzięki regularności jedzenia jaką zachowuję, w odstępach 3 godzinnych, zjadając normalne porcje, udaje mi się utrzymać wagę. Dbam o to, pilnuję tego strasznie.
K.T: Co było powodem, że skorzystał Pan z porad dietetyczki?
A.J: Trzy lata temu, kiedy kolega Smarzowski, po wygranej w castingu zaprosił mnie do filmu „Wołyń”, to nie był żaden warunek z jego strony tylko delikatna sugestia, „a może byś zrzucił parę kilogramów, zobacz sobie zdjęcia z Wołynia z tamtych czasów, tam raczej ludzie nie dojadali i dobrze by było gdybyś zrzucił parę kilogramów”. Oczywiście wziąłem sobie to bardzo do serca i miałem na to trzy miesiące. Od razu wykonałem telefon do dietetyczki i krótko mówiąc w ciągu tych trzech miesięcy schudłem 15 kg, z czego jestem bardzo dumny. Najważniejsze jest to, że cały czas trzymam tę wagę.
K.T: To dietetyczka nauczyła Pana jak prawidłowo się odżywiać, by nie było efektu jojo?
A.J: Tak ona, również napisała mi jadłospis dietetyczny. Wcześniej próbowałem korzystać z różnych cateringów dietetycznych, ale przyznam się szczerze, że nie sprawdziło mi się to. Jednak jestem przyzwyczajony do swoich domowych smaków, myślę, że to jest kwestia tak naprawdę głowy, bo wystarczy jeść to co się lubi i to co się w domu na co dzień przyrządza, tylko jeść to z umiarem. Tak jak powiedziałem, jeść w odpowiednich godzinach i w odpowiednich proporcjach
K.T: Czy ma Pan jakieś wykluczenia np. nie jada Pan mięsa lub glutenu?
A.J: Nie. Jem oczywiście dużo warzyw, ale nie jestem wegetarianinem, jadam mięso, jestem drapieżnikiem, najbardziej lubię czerwone mięso. Najbardziej dumny jestem z tego, że od 20 lat gram w Squasha i wciąż daję radę, choć niestety zbliża mi się już 50tka. To jest bardzo intensywny, bardzo wyczerpujący i grożący kontuzją sport. Uprawiam go ze swoim młodszym synem, który ma już 18 lat i krótko mówiąc, już dostaje od niego wciry. Gramy na serio, jak dwóch facetów, którzy muszą wygrać ze sobą, ale te spotkania, te emocje są dla mnie bardzo ważne i fantastyczne. Regularnie się na tego Squasha umawiamy i oby jak najdłużej.
K.T: Wszyscy wiemy, że ruch to zdrowie…
A.J: Tak. Moją pasją jest też bieganie. W tym szwajcarskim zegarku jakim jest plan mojego dania, wpisuję sobie konkretną godzinę na bieganie, wiem, że to może brzmieć strasznie, ale mnie to motywuje. Bo jak mam wpisane w kalendarz, że o 11.00 idę biegać, to idę. Umiem też łączyć przyjemne z pożytecznym. Mam w domu bieżnię i w tym czasie co biegam, oglądam filmy. Mam taki program, że muszę spalić 600 kalorii i to mi zabiera 40 min.
K.T: Żyje Pan według zasad zdrowego stylu życia. Jest w nim i ruch i regularna dieta…
A.J: A do tego znajduję harmonię w samym sobie, w swojej głowie. Jestem w równowadze.
K.T: Jak się to Panu udaje zrobić?
A.J: Trzeba znaleźć odpowiednie proporcje. Choć nie jestem specjalistą od zdrowego stylu życia, to uważam, że dla mnie zaplanowanie pewnych rzeczy z tą szwajcarską precyzją i trzymanie się tego harmonogramu jest rzeczą kluczową.
K.T: Podsumujmy jaka jest Pana recepta na zdrowie?
A.J: Myślę, że kluczem jest, żeby polubić samego siebie, żeby się samemu ze sobą dogadać, zaakceptować. Drugą rzeczą to bezwzględnie aktywność fizyczna i trzecia rzecz to mądre odżywanie się. Niekoniecznie trzeba się zasypywać tonami poradników dietetycznych, to jest tylko kwestia mądrego jedzenia. To są trzy najważniejsze rzeczy plus planowanie zadań i późniejsze konsekwentne trzymanie się tych planów. Warto też zrobić sobie badania, taki przegląd nadwozia, ja właśnie taki zrobiłem rok temu. Wszystko jest w porządku, działa jak trzeba, następne zrobię sobie za rok czy dwa lata.
K.T: Oby tak dalej. Dziękuję za rozmowę.
Żródło fotografii:
Orły – EAST NEWS,
„Najlepszy” – Mówi Serwis,
„Wołyń” – Krzysztof Wiktor