Maria Sadowska – wokalistka, kompozytorka, jurorka „The Voice of Poland”, reżyser „Sztuki kochania”. Wywiad przeprowadziła Dorota Tuńska.
Dorota Tuńska: Pani Mario jesteśmy świeżo po premierze „Sztuki kochania” w Pani reżyserii, filmu, który opowiada historię życia znanej lekarki Michaliny Wisłockiej. Dokonała ona rewolucji w seksualności Polaków. Odnoszę wrażenie, że dziś jesteśmy świadkami innego rodzaju rewolucji, rewolucji żywieniowej. Budzi się nasza świadomości na temat odżywiania i jego wpływu na zdrowie. Czy uważa Pani, że mamy już wystarczającą wiedzę na ten temat?
Maria Sadowska: Na pewno nie, choć ta wiedza bardzo ewoluuje. Jeszcze parę lat temu w ogóle nie mówiło się o zdrowym trybie życia, nie zwracało się uwagi na slow food, na jakość jedzenia. Media ogromnie wypromowały tę sferę: różnego rodzaju programy kulinarne, pokazywanie jakości produktów, które widnieją na półkach typowego marketu, zwracanie uwagi na to, żeby nie jeść byle czego, by wybierać świadomie produkty. Pod tym kątem zrobiła się rzeczywiście wielka rewolucja. Parę lat temu nikt o tym nie rozmawiał, nie zastanawiał się, kupowaliśmy wszystko jak leci i nikt nie czytał etykiet. Media zrobiły swoje.
D.T: I nadal robią, bo mam poczucie, że jednak dalej jest dużo do zrobienia w tej sprawie.
M.S: Oczywiście. Często jest tak, że wiedza i praktyka nie idą w parze. Mimo, że o czymś wiemy, to nie umiemy zastosować tego w życiu. Ja jestem już na etapie, kiedy świadomie wykluczam z diety produkty, które mi nie służą. Od trzech lat praktycznie nie jem nabiału oprócz żółtego sera, który uwielbiam. Nie jem, bo mam świadomość w jakich warunkach chowane są zwierzęta, czym są karmione i jak bardzo są nafaszerowane antybiotykami. Kiedyś w moim codziennym jadłospisie znajdował się jogurt, mleko i ser biały. Dziś już tych produktów nie spożywam właśnie ze względu na ich jakość.
D.T: Czy poza wykluczeniem nabiału stosuje Pani jakąś dietę?
Obecnie nie jestem ani wegetarianką ani weganką i nie stosuje żadnej diety. Przed ciążą nie jadłam mięsa przez półtora roku i teraz chciałabym ponownie wykluczyć go z jadłospisu, bo wtedy czułam się dużo lepiej. Staram odżywiać zdrowo siebie i swoją rodzinę. Nasza dieta opiera się głównie na warzywach i owocach. Od lat nie jadamy chleba, a właściwie pszenicy. Zamiast tego kupujemy chrupkie pieczywo. Nie jemy kurczaków, indyków żadnych mięs, które wiem, że są skażone antybiotykami i sterydami. Zastępujemy je dziczyzną, gęsiną, ewentualnie jemy kaczki. Uważam jednak, że nie warto przesadzać pod tym względem, popadać w skrajności, trzeba umieć znaleźć złoty środek.
D.T: Czy kupuje Pani te produkty w jakichś specjalnych miejscach?
M.S: Nie, niestety nie mam na to czasu, człowiek dzisiaj żyje szybko. Gdybym była perfekcyjną panią domu i nie miała niczego innego do roboty, to może bym tak robiła. Staram się jednak kupować w warzywniaku, w lokalnym sprawdzonym sklepie rybnym, w którym wiem, że ryby dostarczane są świeżo znad morza. Muszę przyznać, że uwielbiam ryby choć mam świadomość, że mają dużo metali ciężkich. W dzisiejszych czasach jedzenie jest bardzo zanieczyszczone, mocno przetworzone. Czytam etykiety, staram się nie kupować niczego co ma jakiekolwiek konserwanty. Nie jest to łatwe oczywiście. Ta świadomość tak naprawdę wzrosła u mnie w okresie pierwszej ciąży. Wcześniej nie specjalnie się tym przejmowałam.
D.T: Chciałaby Pani podzielić się swoją receptą na zdrowie?
M.S: Polecam zielone koktajle. To jest to! Cała moja rodzina pije je prawie codziennie od 2-3 lat. Koktajle robię praktycznie ze wszystkiego co aktualnie mam pod ręką, głównie z jarmużu i szpinaku. Wzmacnia to doskonałe odporność. Dodatkowo dla oczyszczenia organizmu, dzień zaczynam od szklanki wody z cytryną.
Dziękuję za rozmowę.